sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 2

Jechałam samochodem. Była słoneczna pogoda, chmury wesoło wędrowały po błękitnym niebie. Wraz ze mną w aucie jechali moi rodzice. Jak zwykle weseli. W radiu leciała moja ulubiona piosenka. Radośnie śpiewałam ją wraz z rodzicielką, a tato energicznie stukał palcami o kierownice. Wyjrzałam przez okno. Przeraziłam się. Na zakręcie stała mała zjawa w czarnej, podartej sukni z zakrwawioną maskotką w ręce. Zamrugałam parokrotnie. Postać zniknęła. Minęliśmy niebezpieczny zakręt, zza którego wyłoniła się czarna, sportowa fura. Zakryłam ręką usta i przymknęłam powieki. Spojrzałam po raz ostatni na nadjeżdżający prosto na nas samochód. Za jego kierownicą siedział chłopak. Chciałam określić dokładnie jego wiek, czy chociażby kolor włosów, ale wszystko poczerniało, poczułam, jak coś wyrwało mnie do przodu. Nade mną stała ta sama postać. 
Zerwałam się z łóżka, okropnie dysząc i starając się nabrać powietrza. To tylko niegroźny koszmar. Uspokajanie się nic nie dało. Zaczęłam płakać. Usiadłam na łóżku i od razu tego pożałowałam. Zakręciło mi się w głowie. Do sali wbiegła Becky.
- Jezu co się stało?! Loren!?
Podbiegła do mnie i objęła mnie troskliwie ramieniem. Syknęłam z bólu, bok nie zagoił się jeszcze w pełni. Odskoczyła ode mnie poparzona.
- Przepraszam, zapomniałam. Mocno boli?
Pokręciłam przecząco głową, siląc się na uśmiech. Marnie mi to wyszło.
- Powiesz mi co się stało?
Zawahałam się na moment. Przecież to moja przyjaciółka. Mogę jej powiedzieć wszystko.
- Śnili mi się.
- Kto?
- Rodzice.
Oparła się na krzesło, odstawiając wcześniej owoce i wodę na szafkę obok.
- Dokładnie chwile przed wypadkiem.. nie wiem czy tak było na prawdę, czy to tylko zły sen. Wszystko wyglądało tak realistycznie, Beck...
Siedziała w skulonej pozycji, ale na dźwięk jej imienia podniosła się wesoło.
- Wiesz, że przed tym wszystkim tak właśnie na mnie mówiłaś? Nikt inny tak się do mnie nie zwraca. Brakowało mi tego. Z twoją pamięcią chyba lepiej, bo ten sen.. I w ogóle wszystko. Rozmawiałam z lekarzem.
- Co powiedział?
- Że może ci się teraz wszystko w powolnym tempie przypominać. Jest dobrze, cudem przeżyłaś.
- Wiesz jak doszło do tego.. wypadku?
Zastanowiła się chwilę. Wstała i podeszła do okna, uchylając je.
- Jechaliście jak co roku na wakacje nad jezioro. Odwiedzaliście je od dziesięciu lat. - przerwała na chwilę, uśmiechając się - to właśnie tam się poznałyśmy. Wracając. Na zakręcie niespodziewanie wjechało wam na drogę z naprzeciwka jakieś auto.. nie pamiętam dokładnie jakie, wiem, że jego kierowca wyszedł z tego bez szwanku. Nie mam pojęcia jak. Twoi rodzice zginęli na miejscu, ty wyleciałaś prosto na asfalt. Miałaś szczęście.. - Zdziwiłam się. Jakie szczęście? Moi rodzice zginęli, jakiś palant wjechał w auto moich rodziców i miałam szczęście? Prychnęłam.
- Co?
- Parę metrów od ciebie na uboczu leżał stos kamieni. Gdyby..twój tato jechał 10 km/h więcej.. no cóż. Teraz mogłabym jedynie odwiedzać twój grób na cmentarzu. - otarła łzę ze swojego oka - Co więcej, ten idiota nie uciekł, tylko w transie zadzwonił na pogotowie. - odwróciła się do mnie - Żyjesz Loren.
Faktycznie. Żyłam. I co z tego? Została mi teraz tylko przyjaciółka. I chłopak, którego nie znałam. Spojrzałam na szybę. Znowu tam stał.
- Beck?
- Słucham cię.
- Kto to? - wskazałam palcem na szybę. Trochę mało dyskretnie, bo zanim moja przyjaciółka obleciała wzrokiem to miejsce, on zniknął. Jak duch. 
- Przecież tam nikogo nie ma..

* * * 
Zasnęłam, tym razem nic mi się nie śniło. Otworzyłam powieki, przeciągając się. Myślałam, że jestem sama. Myliłam się. Obok mnie siedział jakiś chłopak. Nie znałam go. Odskoczyłam na drugi koniec łóżka, spoglądając na niego z przerażeniem. 
- Kim..jesteś..? - spytałam niepewnie.
- Obudziłaś się. Miło cię znowu widzieć..- zbliżył się na niebezpieczną odległość i złożył pocałunek na moich wargach. To było..nudne? Domyśliłam się, że to mój chłopak. Gdzie ten efekt wow, motylki w brzuchu..? A może to tylko mit?
- Tak, jak widać. Czemu nie było cię tutaj wcześniej..?
- Po prostu.. miałem parę spraw do załatwienia.. - gdy to mówił, zauważyłam na jego szyi siniaka. Malinka? Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jej. Nie była robiona przeze mnie. Mało która a właściwie żadne tego typu znamię nie utrzymuje się tak długo na ciele..
- Po prostu wyjdź.
- Co?
- Wyjdź stąd.
- Ale..
- Wynocha !
- Daj mi to wytłumaczyć!- W moich oczach momentalnie stanęły łzy, które zaczęły po chwili spływać po moim policzku. Odsunęłam się od niego. Zdradził mnie.. To było bardziej niż pewne.
- Nie! - Mówiąc to nacisnęłam na przycisk znajdujący się obok mojego łóżka. Niedługo po tym do sali weszła pielęgniarka.
- Co się stało?
- Może go pani stąd wyprowadzić? Nie chcę tu jego obecności..
- Loris..
- Powiedziałam coś?! Parszywa gnido. Podczas gdy ja leżałam w szpitalu nieprzytomna, ty zabawiałeś się z inną!
- Co?
- A co oznacza ta malinka na twojej szyi? Sam sobie ją zrobiłeś z tęsknoty do mnie?!
- Proszę wyjść, Loren nie może się teraz denerwować. No już!
Miałam już spokój. Podziękowałam pielęgniarce, gdy ta zaproponowała mi leki uspokajające.

Minęło może nie całe piętnaście minut i do moich drzwi zapukała kolejna osoba. Seria odwiedzin?
- Proszę ! - nie miałam wcale ochoty na rozmowę, ale tą osobą był właśnie ten szatyn, przyglądający mi się od paru dni. Wszedł niepewnie z bukietem czerwonych róż. Były piękne.
- Cześć, możesz mnie nie pamiętać..
- Słuszne stwierdzenie.
- Nathan.
______________________
Mam diagnozę z matmy jutro, ale wcale nie chce mi się do niej uczyć. Postanowiłam więc napisać dla was rozdział na blogu. Nie wiem kiedy rozdział pojawi się na stronce, na pewno nie będziecie długo czekać. ;) Miłego czytania <3 /E.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz